Kiedyś zapytałem Ją jak chciałaby umrzeć. – Najlepiej śmiercią tragiczną, trzask-prask i po wszystkim! – odpowiedziała. Nic dodać, niż ująć. Taka właśnie była Maria Czubaszek.
Spotykaliśmy się wielokrotnie. Za każdym razem z daleka biło od Niej humorem. Co Ją wyróżniało? Jak już zaczęło się z Nią rozmowę to nie było innej opcji, trzeba było Jej przerywać, by nie utopić się w Jej potoku słów.
Zawsze spotykała się w swojej ulubionej knajpie, w której mogła wypalać papierosy jeden po drugim. Ciągle ta sama, schowana na tyłach warszawskiej Rotundy.
Do dzisiaj nie zapomnę, jak rozmawialiśmy o Jej miłości do parówek i o gotowaniu. –Gotowanie? Nie cierpię tego robić, podobnie jak moja mama. Zresztą w moim domu nie gotuje ani mąż, ani nawet mój pies! – dodała na odchodne…