Polacy już w czasach dinozaurów czuli się wybrańcami. Nasza literatura od niepamiętnych czasów huczy na temat tego, jak ważni jesteśmy. Nawet Adam Mickiewicz w „Dziadach” przekonywał, że Polska jest mesjaszem narodów i że to nam przyszło cierpieć za grzechy całego świata. (Trzy rozbiory, II wojny światowe. Oczywiście poza Polską nikt nie cierpiał, nie było powstań, a kraj nad Wisłą zawsze był na ustach całego świata. Ta, akurat!)
Dzisiaj nic się nie zmieniło. Jestem na greckich wakacjach w hotelu wypełnionym po brzegi Polakami. Rano po 6-tej miałem pobudkę. Nie ze względu na biegunkę, nie ze względu na chęć porannego obcowania z kiełbasą, ani nawet nie ze względu na tęsknotę za rodzinnym domem. Po prostu moi cudni rodacy dali o sobie znać. Biegali po korytarzu, niczym głodne małpy w poszukiwaniu bananów. Darli swoje japy jakby za chwilę z przymusu musieli oddać swój głos wyborczy na PiS (ew. inną, „ukochaną” partię. Podana nazwa partii jest jedynie przykładem i wcale nie oznacza, że autor jest agentem i zdrajcą Polaków). Na domiar tego trzaskali głośno drzwiami jakby im ktoś nagadał, że najgłośniejszy trzask zostanie nagrodzony pętem kiełbasy. Zaś dzieci jak zwykle krzyczały:- mamo, kupa! I nikt ich nie uciszał. Aż wstyd się przyznać, że to „nasi”.
Przez takie zachowania czasem chciałoby się być innej narodowości, ot choćby Żydem. Wtedy zawsze miałbym sporo tematów do rozmów. Co bym nie zrobił, słyszałbym, że jestem Żydem. No i bez żadnych skrupułów mógłbym palić dowcipy…
Nikt tym cholernym Polakom nie każe spać do południa. Ale jak już wstali, to niech nie myślą, że z nimi wszyscy muszą się budzić. Widocznie takie czasy. Kiedyś budził nas kogut, później budzik, a teraz robią to Polacy!
Co sobota nowy felieton z cyklu „Pyzia, jego mać!”