W 2012 roku to właśnie tutaj znajdowało się jedyne miejsce, które 21. grudnia miało przetrwać koniec świata. Z tej okazji zjechało tu ponad 40 tysięcy osób z całego świata. W kraju Salmy Hayek, Carlosa Santany i drugiej największej na świecie rafy koralowej nic się jednak nie wydarzyło. To jednak nie zaszkodziło turystyce, w której coraz większą grupę zwiedzających kraj stanowią Polacy. O który kraj chodzi? Wyjaśnijmy. Na południu USA Stany Zjednoczone graniczą z innymi Stanami, a dokładniej z Meksykańskimi Stanami Zjednoczonymi, bo tak właśnie brzmi oficjalna nazwa państwa, nazywanego po prostu Meksykiem.
TEQUILA TO NIE WSZYSTKO
Pierwsze skojarzenie związane z tym krajem to oczywiście tequila i nachosy. A przecież to również stąd pochodzą popularne ostatnio w Polsce nasiona chia. Także czekolada, papaja i awokado mają swój tutejszy rodowód. Ponadto Meksykanie mawiają, żeby jedząc meksykański sos szczególnie się pilnować. – Uważaj, bo jak ci kapnie na stół, to wypali ci dziurę! – żartują. I dodają: – Nasza papryka jest dobra na pamięć. Na pewno jutro będziesz pamiętał, co dziś jadłeś. Mają rację. To właśnie z Meksyku pochodzi najostrzejsza naturalna odmiana papryki na świecie – Habanero. Wśród jej wielu właściwości leczniczych stosuje się ją w kuracji antynowotworowej. Również tutaj rośnie morwa indyjska, sprowadzona z Azji, której również przypisywane są właściwości antynowotworowe. Turystów jednak zaskakuje co innego. Dla wielu z nas nie do pomyślenia może być fakt, że wiele z tutejszych owoców jest traktowane, jak chwasty. Meksykanie nie są w stanie zjeść rosnących w kraju w nadmiernych ilościach bananów i pomarańczy. W efekcie niemałe ilości są po prostu wyrzucane. Co więcej, Meksykanie nie znają cytryny. Preferują limonkę i tylko dzikie, zielone cytryny. Żółte owoce od razu wyrzuca się do śmietnika. I najważniejsze! W Meksyku „Nacho” oznacza mały Ignachio, czyli Ignaś. Czyli kiedy mówimy do Meksykańczyków, że chcemy „nachosy”, to chodzi nam o małego Ignasia. Poprawna nazwa to „topos”!
IDEALNA PAMIĄTKA Z MEKSYKU
Od wielu lat trwa spór o to, kto wymyślił hamaki, oznaczające „sieć rybacką”. Największy bój toczy się między Jamajczykami a Filipińczykami. Inne źródła twierdzą, że hamaki zostały wymyślone przez Majów na meksykańskim Jukatanie, a rozpowszechnił je Krzysztof Kolumb. Nie dziwi więc, że dzisiaj na każdym kroku w Meksyku można znaleźć pięknie plecione hamaki, w których łatwiej się zasypia niż na zwykłym materacu. Oczywiście Meksykanie przekonują, że ich hamaki są najlepsze na świecie. Pocieszne starsze panie zapewniają turystów z całego świata, że dają na nie wieczną gwarancję, a kiedy ci pytają co się stanie, jeśli hamak się zepsuje, panie z rozbrajającą szczerością odpowiadają: – To pan do mnie wróci i ja go wtedy naprawię… No przecież! Tym bardziej, że ceny są atrakcyjne. Już za 100 złotych można kupić naprawdę przepiękny hamak.
NARKOTYKI I MUR
Nie powinno nikogo dziwić, że niezbyt lubiany jest tutaj Donald Trump. Jego pomysł budowy muru nie przypadł Meksykanom do gustu. Owszem, istnieją w Meksyku kartele narkotykowe, ale problem nielegalnej imigracji jest również problemem USA. Tutejsza historia zna wiele przypadków, w których Amerykanie w ramach ucieczki przed płaceniem podatków wyprowadzali się do Meksyku! Innym problemem, związanym z budową muru jest lokalna fauna. Zwierzęta przekraczają granicę amerykańsko-meksykańską w poszukiwaniu choćby pożywienia. Wybudowanie takiego przedziału byłoby niezbyt przemyślaną ingerencją w naturę. Z drugiej strony Meksykanie otwarcie przyznają też, że kartele narkotykowe istnieją nadal i mają się dobrze. – Nie kupujcie tego, to nie będziemy sprzedawać – odpowiadają na pytanie o to, dlaczego to robią. Lokalni dilerzy często zarabiają na tym podwójnie. Najpierw sprzedają „działkę” turyście, po czym o wszystkim donoszą zaprzyjaźnionym policjantom. A ci zatrzymują zaopatrzonego turystę, niby przypadkiem znajdują „towar”, proponują łapówkę za wolność, po czym dzielą się nią z dilerem. Łapówki w przypadku turystów są kila razy większe. Dla przykładu – podobno za złapanie na gorącym uczynku jeżdżąc pod wpływem Meksykanin musi „ofiarować” 200 meksykańskich peso, zaś obcokrajowiec 1000. Dla zainteresowanych – przy obecnym kursie 1000 peso oznacza około 200 złotych.
FILOZOFIA
Meksykanin z prowincji gardzi pracą. Pracuje tyle, ile musi. A Amerykanin? Pracuje tyle, ile może.– Wy pracujecie po 16 godzin i zasypiacie ze zmęczenia. My jesteśmy biedni, ale mamy rodziny i jesteśmy szczęśliwi. Po co mamy się martwić o to, czy spłacimy kredyt w ciągu 20 lat, skoro nie wiadomo, czy będziemy żyć za 5 minut? – pytają. Bardzo często można tutaj usłyszeć następującą historię:
Pewien amerykański biznesmen odwiedził Meksyk. Tam pojechał do małego portu, gdzie spotkał rybaka i zapytał go: – Ile trwały twoje dzisiejsze połowy?
– Nie za długo.
– To może powinieneś dłużej łowić? Co wtedy robisz?
– Śpię aż się wyśpię, odpoczywam, oglądam telewizję z żoną i dziećmi, piję tequilę. Ogólnie jestem bardzo zapracowanym człowiekiem.
– Dam ci radę – mówi Amerykanin. – Zacznij dłużej łowić.
– A po co?
– No, będziesz mógł kupić kolejną łódkę, zaczniesz zatrudniać pracowników. Będziesz wtedy zarabiał więcej, aż w końcu sprzedasz to wszystko i będziesz mógł spać do późna, chodzić na spacery z żoną, pić tequilę. Mówiąc krótko – będziesz odpoczywał.
– No, a co ja teraz robię?! Przecież właśnie odpoczywam…
AMBICJA JEST PRZEREKLAMOWANA
Meksykanie jak mantrę powtarzają: ambicja to przekleństwo! Zaś matki wychowują dzieci w bliskości ze śmiercią. Wszystko po to, by przyzwyczaić je od dzieciństwa do śmierci. Ich zdaniem, ktoś kto nie boi się śmierci, ma zupełnie inne podejście do życia. Żyje tak, jakby jutro miał umrzeć i dzięki temu codzienne problemy stają się błahostkami w oczach mieszkańców Meksyku. Kolejne zaskoczenie – Meksyk produkuje na potęgę seriale, w których jedną z gwiazd jest pochodząca z Polski Ludwika Paleta. Nikogo nie powinno dziwić, gdy w barze nagle wszyscy zaczynają płakać, włączcie z rosłymi mężczyznami. Powód? Zapewne oglądają meksykańską operę, w której główny bohater stracił pracę i żebrze przed dworcem. Do tego trzeba dodać znanych na całym świecie meksykańskich grajków „Mariachi”, grających na gitarach, mandolinach i trąbkach. Ich popularność rozciąga się na cały świat, a ci najsłynniejsi mają podobno swoje samoloty i koncertują, latając po całym świecie. Poza charakterystycznymi strojami, wliczając w to wielkie sombrera, Mariachi wyróżniają jeszcze teksty. Niezbyt skomplikowane, szybko wpadające w ucho, przypominające odpowiednik naszego disco polo. Nagranie całej płyty o tym, że ktoś zdradził swoją kobietę nie jest niczym dziwnym. Tym bardziej, że Meksykanie nieczęsto gardzą zdradą…
JAMES BOND W MEKSYKU
To właśnie tutaj w trakcie Dnia zmarłych, przy udziale półtora tysiąca statystów, nakręcono fragment otwierający ostatnie przygody Jamesa Bonda – „Spectre”. Do tej listy można dodać chociażby „Człowieka w ogniu”, „Predatora”, „Desperado”, serię filmów „Rambo” czy kontrowersyjne „Apocalypto”, wyreżyserowane przez Mela Gibsona. W Meksyku mieszka blisko 117 milionów mieszkańców (w tym 30% to Indianie!), co plasuje go na 11 miejscu krajów pod względem liczby ludności. W samej tylko stolicy – mieście Meksyk – mieszka około 9 milionów osób, a po ulicach jeździ około 4 miliony pojazdów, przez co miasto ma problem nie tylko z przeludnieniem, ale również ze smogiem. Nawiasem mówiąc – a właściwie pisząc – w mieście Meksyk jest Plaza México – największa arena do corridy na świecie. Co więcej, największy stan Meksyku, Chihuahua, ma powierzchnię (245 tysięcy km²) zbliżoną do Polski (313 tysięcy km²). Europejczyków może tutaj dziwić wiele rzeczy. Mało kto wie, że Meksyk ma wpisany w konstytucję zakaz wypowiadania wojny, a wszyscy ochotnicy, chcący walczyć w misjach zagranicznych, na przykład w Iraku, są zobowiązani oddać paszport.
SKĄD SIĘ WZIĘŁO „OK”?
W Meksyku nie przepada się za Amerykanami. Nazywa się ich tutaj „Gringo”, co ma zupełnie negatywny wydźwięk. Skąd się to wzięło? W Ameryce Południowej „Gringo” oznacza biały człowiek. Według historii chodziło o okrzyk „Green, go!”, który miał być okrzykiem, wypowiadanym do Amerykanów, ubranych w zielone mundury, w trakcie wojny w 1846-1848 roku, w wyniku której ponad połowa terytorium Meksyku została utracona na rzecz USA, włączając w to dzisiejszą Kalifornię i Teksas. To również z podobnym okresem wiąże się używane dzisiaj przez większość z nas słowo „OK”. Przyjmuje się, że w trakcie wojny secesyjnej, trwającej w latach 1861-1865, słowo „OK” wzięło się od zwrotu „Oh killed”, znaczącego „zero zabitych”.
JASKINIE PEŁNE TRUPÓW
Być w Meksyku i nie zobaczyć cenoty, to jak być w Paryżu i nie widzieć wieży Eiffle’a. Czym są cenoty? To rodzaj naturalnej studni krasowej utworzonej w skale wapiennej. Mówiąc prościej – są to jaskinie z wodą, choć zdarzają się również odkryte cenoty. Bez wątpienia były one bardzo ważne dla Majów. Ze względu na rzadkie opady w Meksyku były traktowane jak naturalne studnie, stanowiąc podstawowe źródło wody. Według Majów studnie prowadziły w zaświaty, a część z nich była związana z kultem boga deszczu i wody Chaaka. Często w cenotach w ofierze składano złoto, jadeit, a także zabijano ludzi. Dlatego dzisiaj bardzo często można w nich znaleźć szkielety. Szacunki mówią, że dzisiaj w Meksyku znajduje się ich między 3 a 6 tysięcy (inne źródła mówią o 8 tysiącach), a łączna długość podziemnych kanałów ma liczyć ponad 500 kilometrów. Cenoty nie należą do najmłodszych. Powstały one około 1,5 miliona lat temu w trakcie ostatniego zlodowacenia. Sama nazwa miała się wziąć od słowa „dzonot”, które w języku Majów miało znaczyć głęboki albo przepastny. Dzisiaj w cenotach można nurkować, choć można to zrobić jedynie posiadając odpowiednie uprawnienia. Akurat chętnych nie brakuje. I nie ma się co dziwić, bo można tam oglądać m.in. małe aligatory, jadowite węże i słodkowodne żółwie.
POLACY BIJĄ TUTAJ REKORDY
Sami Polacy w Meksyku mocno kojarzą się z nurkowaniem! Sprawcą tych skojarzeń jest jeden z najbogatszych Polaków Leszek Czarnecki. Ten wrocławski biznesmen nurkuje już od ponad 30 lat. I to właśnie tutaj na południu kraju w 2009 roku pobił rekord świata w długości nurkowania jaskiniowego. Przepłynął wówczas ponad 17 kilometrów, spędzając pod wodą blisko 10 godzin. Same przygotowania do tego bicia rekordu trwały dwa lata, w trakcie których Czarnecki rysował mapy jaskiń. Powód? Drobny błąd w postaci zabłądzenia może prowadzić do utonięcia z powodu braku powietrza. Nie wspominając już o tym, że nurek z kilkoma butlami, skuterem i innym sprzętem waży 300 kilogramów, co w przypadku uderzenia głową w skałę może przynieść skutek śmiertelny.
MEKSYKAŃSKA LEKCJA HISTORII
Meksykańska historia skrywa wiele tajemnic. Według wielu legend to właśnie tutaj w okolicach ruin osady Tulum miało mieścić się złote miasto El Dorado. Jednak Meksyk to przede wszystkim Majowie, którzy zamieszkiwali te ziemie, a twarze przypominające prawdziwych Indian, można tutaj spotkać na każdym kroku. Cywilizacja Majów była głęboko rozwinięta. Wykonywali malowidła ścienne, płaskorzeźby z kamienia, drewna i z kości. Także to Majowe mieli swój kalendarz, który precyzyjnie pozwalał im planować siewy i zbiory. Do tego podobno posiadali ogromną wiedzę na temat kosmosu. Do dzisiaj nie jesteśmy w stanie wyjaśnić tego, skąd posiadali tak rozwiniętą wiedzę astronomiczną. Cała kultura Majów całkowicie upadła po hiszpańskim podboju w czasach kolonialnych. Dzisiaj Majowie, czyli Indianie zamieszkują przede wszystkim wsie, gdzie zajmują się rolnictwem, tkactwem i garncarstwem.
MIEJSCE, KTÓRE MIAŁO OCALEĆ PRZED KOŃCEM ŚWIATA
W Meksyku wśród wielu zabytków znajdziemy jeden z siedmiu nowych cudów świata. Chichén Itzá, bo właśnie o nim mowa, to prekolumbijskie miasto położone na półwyspie Jukatan prawdopodobnie powstałe między IV a VI wiekiem. Na terenie tego miasta znajdziemy między innymi świątynię Kukulkana, o której było wyjątkowo głośno 21. grudnia 2012. Wówczas skończył się kalendarz Majów, a ludzie z całego świata zjechali tu, bo według jednej z legend tylko to miejsce miało przetrwać w obliczu końca świata, który miał wówczas nastąpić. Znaleźli się nawet tacy, którzy za horrendalne pieniądze kupowali lokalne ziemie, mające się uratować przed końcem świata, a strażnicy byli przeszkoleni w rozpoznawaniu zachowań zapowiadających zbiorowe samobójstwa. W efekcie na dość rozległy teren Chichén Itzá wpuszczono około 40 tysięcy turystów, po czym bramy do miasta zostały zamknięte. Reszta turystów musiała czekać w pobliżu, zaś lokalni szamani wewnątrz wykonywali specjalne rytuały, mające odstraszyć koniec świata. I choć mimo że miasto jest uważane za jeden z „punktów energetycznych łączących” kosmos z Ziemią, to nic nie nastąpiło. Nawiasem mówiąc wokół miasta powstało wiele teorii mówiących o tym, że Chichén Itzá – albo Chicken pizza jak żartobliwie nazywają to miejsce lokalni przewodnicy – zostało zbudowane z pomocą przybyszów z obcej planety. Co więcej, Meksyk, w tym wspomniany Chichén Itzá można zobaczyć w teledysku Jennifer Lopez do znanej piosenki „I’m Into You”.
URODA – SPRAWA MOCNO WZGLĘDNA
Majowie zamieszkujący przywołany teren mieli zupełnie inne zdanie na temat piękna niż współcześni ludzie. Wówczas najbardziej pożądanym kształtem nosa nie był prosty, ani haczykowaty. Największe wrażenie – a zarazem symbol seksu – stanowił nos złamany… Nie muszę chyba dodawać, że Majowie specjalnie rozbijali swoje nosy, a każda kobieta musiała mieć zeza, do czego zmuszali noworodki, malując im np. dużą kropkę na nosie, powodującą zezowanie oczu. Oczywiście bardzo modne było wybijanie zębów i wstawianie w ich miejsce zębów jaguara… Zresztą nakrycia głów z łbów jaguarów także wzbudzały niemały szacunek. W Meksyku jaguary pojawiają nieprzypadkowo. To właśnie on do dzisiaj króluje w tutejszych dżunglach, a już w czasach Majów z jednej strony budziły przerażenie, a z drugiej podziw. Na domiar tego odgrywały istotną rolę w wierzeniach religijnych. To właśnie dlatego królowie nosili sandały ze skóry jaguara, futra z jaguara i naszyjniki z zębów – kogo? – jaguara!
BOMBY NA PORZĄDKU DZIENNYM
Na koniec krótka rada dla wszystkich wybierających się do Meksyku. Może się zdarzyć, że przebywając w restauracji niespodziewanie usłyszycie okrzyk: – Bomba! Proszę się wówczas nie zrywać z krzesła i nie wybiegać na dwór. Otóż bomba oznacza w Meksyku krótki żart, wierszyk miłosny, komplement. Najważniejsze, że była to improwizacja, koniecznie dowcipna, najlepiej czterowierszowa. Bomba może być także dowcipem politycznym albo zwyczajną zaczepką. Niebezpieczne mogą być za to huragany i trzęsienia ziemi. To ostatnie w 1985 zabiło według oficjalnych danych 10 tys. osób (nieoficjalnie – ponad 40 tysięcy!). Nie mniejszy strach budzą huragany. Meksyk – jak i całe Karaiby – nawiedzają szczególnie w sierpniu i wrześniu. Tylko w 2015 roku uderzył najsilniejszy w historii kraju huragan Patricia. Wówczas wiatr wiał z prędkością 300 kilometrów na godzinę! Ostatnio, a dokładniej pisząc w sierpniu tego roku huragan Harvey był nieco łaskawszy. W stanie Teksas w USA uderzył z prędkością ponad 200 kilometrów na godzinę, zaś prezydent Donald Trump wprowadził stan klęski żywiołowej. Kilka dni później huragan dotarł do Meksyku. W efekcie m.in. pas startowy na lotnisku w Mexico City zamienił się w jedno wielkie jezioro. Później przyszła Irma, która spustoszyła Karaiby, w tym również dotknęła wspomniany Meksyk. To pokazuje, że mieszkańcom Meksyku natura funduje nie tylko rajskie widoki, ale i również poważne anomalie pogodowe. Takie, które sprawiają, że życie w tym rajskim miejscu zamienia się w piekło. Na szczęście takie sytuacje mają miejsce sporadycznie.
Krzysztof Pyzia
Uwaga! Kopiowanie fragmentów oraz całego tekstu bez zgody autora zabronione!
Tekst po raz pierwszy ukazał się w tygodniu
Angora (numer 48/2017 z dnia 26.11.2017, s.78)