Nikt normalny tego by nie napisał. Tak w największym skrócie można by zrecenzować książkę „Toksyna”, napisaną przez Sławomira Jastrzębowskiego. Tytuł lada moment pojawi się na księgarnianych półkach. Czy warto po niego sięgnąć?
Patryk Vega napisał, że ta książka przeniknęła do mojego krwiobiegu jak narkotyki i całkowicie mnie uzależniła. Wszedłem w głowę głównego bohatera i od tamtej pory nie mogę z niej wyjść. I dodaje: To nowy wymiar zła! Robię z tego serial!
ALE O CO CHODZI?
Moja książka jest genialna, to arcydzieło. Najlepsza rzecz, jaką w ostatnim czasie czytałem – przekonuje autor w rozmowie z Martyną Słowik z Krytyki Politycznej. Trzeba przyznać, że to – parafrazując Patryka Vęgę – nowy wymiar skromności… Ale mniejsza o to, skupmy się na samej książce. Burza hejtu wokół niej rozpętała się, nim tytuł trafił do sklepów. I to zapewne dobra wiadomość dla autora. Cytując klasyka – nieważne jak piszą, ważne, że piszą. A publikacji na temat „Toksyny” nie brakuje. I choć zdarza się, że nie są one przychylne, to i tak wzbudzają zainteresowanie, a efekty widać na stronie Empiku, gdzie książka znalazła się na liście najchętniej zamawianych tytułów przed premierą.
CZY JEST W OGÓLE O CZYM DYSKUTOWAĆ?
Ta książka jest chora. Słów na „ch”… i „k…” jest chyba nawet więcej niż w filmach Patryka Vegi. Obrzydliwych scen też nie brakuje. Co tu dużo pisać. Wystarczy przytoczyć fragment otwierający książkę:
Ona mówi do mnie tak:
– Pier..nij mnie, proszę, pier…nij.
A ja mam natychmiast łzy w oczach, i kaszmirowy garnitur Ermenegildo Zegny,i poziom testosteronu przekroczony trzykrotnie, co najmniej, ch.. mi w d…pę.
Zdziwieni? Ktoś powie – badziew, tania tandeta, a ktoś inny – jest moc! I prawidłowo. Książka pobudza do dyskusji, a o to przecież chodzi. Nieważne, czy jest szmirą, czy dziełem, ważne, że się będzie o niej rozmawiało. Szczególnie w dzisiejszych czasach, w których przyszło nam żyć. Każdy wpatruje się w komórkę, zamiast zagadać do nieznanej osoby, z którą można spędzić dobrych kilka godzin w trakcie podróży.
O CZYM JEST „TOKSYNA”?
„Toksyna” opowiada historię Sławcia – sterydziarza, bogatego PR-owca, alkoholika, a przede wszystkim kobieciarza. I tu na horyzoncie pojawia się Kasia z Grochowa. Jest też Premier, inni ważni politycy, szef tabloidu i ogromne pieniądze. I tutaj stawiam kropkę, by więcej na ten temat nie zdradzać. Książka jest zbiorem historii, w których dostrzeżemy odwołania do klasyki, ale i jawną kpinę z obecnych mediów, jak ta, w której bohater nie wie co robić w trakcie uprawiania miłości, gdy akurat jego partnerka mdleje, bo przecież o takich rzeczach mało się mówi w telewizjach śniadaniowych (mocno złagodziłem opis tej sytuacji). Więcej zdradzać nie będę, żeby nie psuć niespodzianki potencjalnym czytelnikom.
CZY WARTO KUPIĆ „TOKSYNĘ”??
„Toksyna” to książka, z którą można mieć problem. Z jednej strony – napisana bardzo zjadliwym językiem, a z drugiej strony – kiedy już się wczytamy – opisuje sytuacje, które do zjadliwych i lekkich na pewno nie należą, a już na pewno szybko nie wyjdą z głowy. Ani nikt normalny, ani nikt na trzeźwo tego by nie stworzył. I to jest akurat pozytyw. Czy w takim razie warto sięgnąć po „Toksynę”? Warto chociażby po to, by poznać, że nie tylko zagraniczni autorzy mają mocno poprzewracane w głowie, ale i nasi również. Ot, takie „50 twarzy Greya” w wykonaniu Sławcia:)
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa Świata Książki, a w przedsprzedaży dostępna jest m.in. na stronie Empik.com